poniedziałek, 3 grudnia 2018

Zrównoważona garderoba c.d.


Chciałam jeszcze dopisać kilka słów do tematu o zrównoważonej garderobie:
Wybrałam styl - właściwie to go określiłam - niezobowiązujący; tzn. codzienny - casual. Taki, w którym musi się znaleźć miejsce przede wszystkim na dziergane sweterki. Moja  koleżanka powiedziała, że w ogóle nie ma takich grubych swetrów, bo ich nie potrzebuje. A ja muszę mieć dziergane swetry... żeby je dziergać, bo lubię. I żeby je nosić, bo jest mi zimno. Do nich zawsze pasują jeansy albo inne sportowe spodnie. I można powiedzieć, że styl został określony. Żadna filozofia dopasować sweter do jeansów...
Ponadto nie lubię być wystrojona super elegancko,  czuję się skrępowana w sensie dosłownym przez ubranie. I nade wszystko nie cierpię ubrań z poliestru! Może się nie gniotą, szybko wysychają i zawsze dobrze wyglądają, ale mam wrażenie, że ubrałam foliowy worek. Domieszki toleruję, ale ubrań z samego poliestru mam bardzo mało. Zawsze wywoływało mój uśmiech albo raczej uśmieszek stwierdzenie: Lekka i zwiewna sukienka na lato 100% poliestru...
I dalej... Nie planowałam jakiegoś dłuższego wpisu, ale się rozpisałam. warto czasem sprecyzować poglądy, choćby dla samej siebie.
Żakiety - mam ich kilka w szafie, może niektóre już za małe, noszę je bardzo rzadko. Nie bardzo jest kiedy: latem jest za ciepło na żakiet a zimą? Zimą w samym żakiecie jest za zimno, chyba, że można założyć go pod kurtkę albo płaszcz. To jednak zdarza się rzadko, mam tylko jeden  żakiet, który mogę tak ubrać i czuć się swobodnie. Czy pozostałych mam się pozbyć?  Na pewno nie, choć ich użyteczność jest niewielka. Zresztą teoria zrównoważonej garderoby zakłada również istnienie dwóch szaf.U mnie byłaby to szafa casualowa i właśnie taka, wyjściowa, gdzie znalazłyby się okazjonalne płaszcze (jeden), żakiety, sukienki "na wyjście" itp. Czasem zdarza się w rodzinie jakieś wesele albo zabawa taneczna i trzeba coś mieć. Jestem absolutnie przeciwna temu, żeby przed każdym większym wyjściem lecieć do sklepu po nowy ciuch. Już dawno tak nie robię i nie cierpię kupować ubrań na jeden raz. Kupiłam kiedyś w bon prix sukienkę za 60zł i byłam chyba na 6 imprezach, dopiero potem uznałam, że trzeba pokazać się w czymś nowszym.
Jestem również przeciwnikiem kupowania ubrań "za  nie wiadomo jakie pieniądze". Widziałam kiedyś w galerii Silesia spodnie za 900 zł - uszyli je złota nitką? Czy jak? Przecież to tylko - brutalnie mówiąc - szmata... Ale może niektórzy   dowartościowują się kupując  drogie rzeczy...Może poczuliby się lepiej, gdyby kupili spodnie za 90 zł a resztę oddali na jakiś charytatywny cel...Może.
Na koniec, druga skrajność to kupowanie w lumpeksie. Ogólnie jestem za...ale tutaj należy wykazać się jeszcze większą rozwagą niż w przypadku kupowania "za nie wiadomo jakie pieniądze", ciuchy w lumpeksie są tanie, łatwo dostępne ( w każdym mieście jest przynajmniej kilka takich sklepów), łatwo wpaść w pułapkę kupowania "na ilość". Znajoma opowiadała mi o likwidacji domu po zmarłej osobie: "Wyobraź sobie,że było tam aż 100 kurtek"... Powoli zakrawa to na dziwactwo zwane zbieractwem. Napisałam jednak, że do lumpeksu warto czasem pójść - naciskiem na czasem... Trafiają się nieraz perełki, oryginalne rzeczy z edycji limitowanej i wtedy warto coś kupić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz